niedziela, 28 października 2018

DUŻO, CORAZ WIĘCEJ...







Kiedy daję biednemu chleb, nazywają mnie świętym. Kiedy pytam dlaczego nie mają chleba, nazywają mnie komunistą”
Bp. Helder Camara






          Ktoś , kiedyś napisał, że komunizm jest idealnym systemem dla ludzi doskonałych. Takich jednak nie ma, o czym boleśnie przekonały nas przykłady z tak nieodległej przeszłości. Kapitalizm, wręcz odwrotnie, został stworzony jakby na naszą miarę, dlatego pewnie tak ochoczo lgniemy do niego i pełnymi garściami czerpiemy profity z jego jawnych niedoskonałości. Z góry zakłada on pewne nierówności (np. 94 najbogatszych ludzi dysponuje większym majątkiem niż 3,5 miliarda biedaków tego świata), co oznacza mniej więcej tyle, że kapitalizm ma naturę piramidalną - im wyżej tym lepiej. Idea zakładająca ciągły wzrost kapitału przypomina trochę samolot, który ciągle musi latać, bo jeżeli się zatrzyma, to spadnie. Dlatego wszelkimi sposobami , dosłownie „po trupach” stara się, aby lot trwał jak najdłużej.
Jednak ostatnimi czasy posunął się chyba za daleko i ze swym wynaturzonymi pomiotami – korporacjami, zaczął bezpardonowo zawłaszczać świat. Owocem tego jest niezmierzone bogactwo nielicznych i chroniczny, systemowy głód dotykający obecnie 1 miliard (tak, tak: jeden MILIARD ludzi ), a następne dwa pozostawia balansujących na cienkiej granicy „ bezpieczeństwa żywnościowego”. Świat nigdy nie był syty, zawsze znaczny odsetek ludzi przymierał głodem. Powody były różne: wojny, susze, wyzysk, kataklizmy, złe gospodarowanie. Jednak to, z czym teraz mamy do czynienia i na taką skalę jest hańbą dla cywilizowanego świata. Problemem obecnie nie jest brak żywności, ale pieniędzy na jego zakup. Gdy co siódmy człowiek jest niedożywiony i zagrożony śmiercią głodową, 70 procent produkcji zbóż przeznacza się na pasze dla zwierząt i na biopaliwa. Względy ekonomiczne jak i polityczne nie pozwalają, by choć część tych zasobów przeznaczyć dla ofiar systemu. Wypływa stąd niezbyt budująca konkluzja, że ubóstwo nie jest wynikiem pomyłek kapitalizmu, a wynikiem jego działań.
Dlaczego tak znaczna część ludzkości znalazła się w tej tragicznej sytuacji? Dobre pytanie...
Oprócz w/w „tradycyjnych” powodów do gry wszedł jeszcze jeden - ten najbardziej nienasycony wytwór cywilizacji -,„korporacjonizm”. Z niespotykaną do tej pory pazernością zagarnia wszelkie dostępne dobra, by przejąć władzę nad globalną gospodarką . On to pośrednio, przy współudziale MFW i Banku Światowego nakłania biedne, zadłużone państwa do przyjęcia tzw. „pakietów naprawczych” mających zapewnić dobrobyt, a w rzeczywistości zmusza je do wyprzedaży ziemi i bogactw naturalnych wielkim koncernom oraz niszczy tradycyjne rolnictw na rzecz wielkich plantacji. Owocem tego są miliony rolników rugowanych ze swych poletek,i skazanych na wegetacje w dzielnicach nędzy wielkich miast. Ot, takie niby dobrodziejstwo globalizacji..... tyle, że wówczas cena 1kg ryżu jest podobna w bogatej Kanadzie jak i biednym jak mysz kościelna Bangladeszu, gdzie dzienny dochód na mieszkańca wynosi poniżej jednego dolara. Wystarczy wówczas drobna podwyżka cen ryżu na giełdach światowych, a znaczna część ludności nie stać już na zakup pożywienia. I tym sposobem szerzy się plaga głodu i cierpienia. A tymczasem korporacje maja się wyśmienicie: pomnażają bez żenady monstrualne fortuny, przekraczające budżety niejednego kraju, a będąc tworami globalnymi nie podlegają prawom państw narodowych, a wręcz tworzą własne.
Cóż, zatem możemy zrobić, my szarzy zjadacze resztek z pańskiego stołu? Raczej niewiele....
Proponuje, zacząć od wzniesienia nabożnego okrzyku: „Chwalmy Pana”, w podzięce za to, że znaleźliśmy się po „właściwej” stronie kapitalizmu. Reszta to kwestia sumienia. Warto jednak mieć przy tym świadomość, że nasz dostatek oznacza ubóstwo, gdzieś tam, po tej mrocznej jego stronie.



wtorek, 19 czerwca 2018

Prawda ledwie obiektywna

fot.Terry Virt/NASA

Miał być krótki post o zbliżającym się przesileniu letnim ale odpuściłem, bo chyba już kiedyś o czymś takim pisałem. Po za tym, ten letni przełom jest tylko z pozoru radosnym świętem. Symbolizuje on osiągnięcie szczytu możliwości. Wyżej już nie ma niczego, pozostaje tylko droga powrotna, powolne staczanie się w otchłań nocy. Dlatego przesilenie zimowe wydaje mi się bardziej ciekawe i optymistyczne w swej wymowie, bo ma w sobie potencjał, obietnicę rozwoju. Jednak niezręcznością byłoby dziś o tym wspominać, dlatego skupię się na innym wątku – prawdzie nieobiektywnej.
Zgodnie ze współczesna wiedzą należałoby przyjąć, że centrum wszechświata jest punktem, wokół którego krążą wszystkie galaktyki. Jest to zarazem prawdopodobne epicentrum Wielkiego Wybuchu sprzed jakieś 15 mld lat. Tak przynajmniej twierdzą fizycy, a za nimi astronomowie i choć twardych dowodów nie mają, wszystko na to wskazuje. Inaczej to jednak odczuwają poeci ,artyści , jak i co wrażliwsi (lub bardziej prymitywni ;)) mieszkańcy Błękitnej Planety. Uważają oni, że to Ziemia - kolebka ludzi jest tym punktem ogniskującym cały Kosmos, a z racji tego najważniejszym. Dowodzą, za Protagorasem,że to człowiek jest miarą wszechrzeczy i , że to właśnie tutaj przebiega Oś Wszechświata. Jest to oczywiście pogląd wyszydzony i odrzucony przez tuzy współczesnej nauki, sprzeczny z obowiązującym heliocentrycznym obrazem świata. Patrząc jednak bez uprzedzeń, trudno się nie zgodzić z faktem, że takie wsteczne spojrzenie jest bliższe naszej ludzkiej naturze, niż abstrakcyjne wzory zrozumiale jedynie dla szczęśliwych posiadaczy dyplomów uczelni technicznych. Wystarczy tylko unieść głowę, by ujrzeć to niebiańskie widowisko w całej krasie. Widać tam, jak rozpraszając poranne mgły Słońce rozpoczyna swój marsz po nieboskłonie, by po życiodajnej wędrówce skryć się za widnokręgiem, ustępując pola nocnym uczestnikom spektaklu. Tam Księżyc, w wielu odsłonach pokazuje swą kobiecą naturę a niepozorna, migotliwa Gwiazda Polarna potrafi sprawić, że cały nieboskłon wiruję wokół niej. Sypiące pyłem gwiezdnym komety budzą niepokój w sercach obserwatorów a srebrne rydwany mitycznych bogów przetaczają się po ekliptyce w swym odwiecznym tańcu. . Tego wszystkiego można doświadczyć nieomal namacalnie,każdego dnia i nocy. Jest to nierozłączna część ogólnoludzkiej kosmogonii, naszym zbiorowym doświadczeniem, naszą prawdą odczuwalną, punktem odniesienia. Czymże by była poezja , muzyka, sztuka, gdyby je obedrzeć z tych urokliwych motywów? Czyż ten baśniowy ogląd rzeczywistości nie jest naturalną składową ludzkiej psychiki? Czy właśnie subiektywne spojrzenie nie czyni z nas indywidualnych, unikatowych jednostek?
I cóż z tego, że śladem Kopernika, można tę piękną iluzję bez problemu podważyć, cóż z tego ,że są dowody potwierdzające heliocentryzm, mechanikę nieba i teorię względności?
Czy świat byłby znośniejszy, gdyby obrazy rzeczywistości ,które ciągle tworzymy w naszych głowach były bardziej obiektywne? Tak, jak dla matki jej dziecko zawsze będzie najpiękniejsze, dla zakochanych, ich miłość najwznioślejsza, a dla głodnego kromka chleba najznakomitszym posiłkiem, tak też dla wszystkich ludzi Słońce zawsze będzie przemierzało niebo ze wschodu na zachód a zaćmienie Księżyca zawsze będzie magicznym zjawiskiem. To jest oczywistością, tak właśnie przejawia się prawda może mało obiektywna, lecz bardziej przyswajalna . To jest prawda skrojona na miarę człowieczą, prawda, którą bez oporów można zaakceptować bo wynika z naszej własnej, naocznej obserwacji, wypływa z bezpośrednich doświadczeń. Między makro i mikrokosmosem istnieje święta przestrzeń dopasowana do naszych potrzeb i możliwości poznawczych, typowo ludzkiej potrzeby ładu i poczucia sensu. Wszystko inne, wykraczające poza ten wymiar staję się abstrakcją, wymaga zaufania i wiary w naukowe założenia. Chrońmy więc naszą wewnętrzną przestrzeń, indywidualne prawo do tworzenia własnych światów i subiektywnych fantazji, bo często te wizje są jedynym lekarstwem na smutny świat obiektywnej rzeczywistości. Nie pozwólmy się dać wkręcać w wszechogarniający trend do obiektywizacji ,schematyzmu i uniformizacji świata. Taki świat byłby dla wielu niestrawny, a przebywanie w nim mało przyjemne, jeśli nie zabójcze. Stary Kierkegaard miał rację mówiąc :„Zostać subiektywnym, to najważniejsza misja, jaka ludzkości została dana.”


czwartek, 10 maja 2018

Przypadek

Ostatnimi czasy przydarzają mi się dość dziwne zbiegi okoliczności, jakieś niewiarygodne w swej fabule sploty wydarzeń, zastanawiające zdarzenia losowe. Nie wchodząc nadto w szczegóły dodam, że niektóre z nich pojawiają się z dokładnością szwajcarskiego zegarka rokrocznie 3 maja, z „wielkim finałem” dwa dni później, a dwa ostatnie zdarzyły się nawet w tym samym miejscu i obydwa miały podobnie kiepski początek i zaskakująco pozytywne zakończenie. Można by rzec,że to ewidentna wcinka niejakiego Dża, który w swej nieskończonej mądrości udzielił lekcji pokory, by zaraz potem ,z równie wielkim, choć rubasznym poczuciem humoru zakpić sobie ze mnie w żywe oczy  bo trudno jest znaleźć jakieś racjonalne wytłumaczenia dla tych igraszek losu. Przypadkowy zbieg okoliczności? Czymże zatem jest ów przypadek? Słowo „przypadek” w pewnym skrócie myślowym oznacza to, co przypada każdemu z nas, czyli to, co jest nam przeznaczone, los. Nie jest więc to tylko pozbawione sensu i reguł przypadkowe zdarzenie lecz w ostatecznym rozrachunku koniecznością, która jest nam narzucona. Jeśli Kosmos (gr. Kosmos - porządek) stanowi uporządkowaną jedność to nie może w nim być miejsca na przypadek bo takie zdarzenie zburzyłoby cały lad i przywróciło chaos. Być może, z naszej człowieczej perspektywy oglądamy tak drobny wycinek rzeczywistości, że nie jesteśmy w stanie ogarnąć całego skomplikowanego łańcucha zdarzeń. Podobnie jak niektórym mieszkańcom Błękitnej Planety trudno jest sobie wyobrazić jej kulistość i są przekonani o plaskatości Ziemi, tak i my łatwiej uwierzymy w przypadek niż celowe, lecz niezrozumiałe działanie losu. Przypadek to wymówka dla braku wiedzy. Doskonałym przykładem niech będzie pojedynczy rzut kostką. Ilość oczek wyrzuconych wydawałaby się czystym przypadkiem, jednak powtarzając tę czynność wielokroć utworzy się nam czytelny wykres zgodny z jakąś prawidłowością.(Krzywa rozkładu normalnego Gaussa- jak wyczytałem ). W tym szaleństwie „przypadków” jest więc metoda – porządek, ład. Jak mawiał Frydrich Schiller: „Przypadków nie ma; to się jawi nam jako ślepy traf, pochodzi właśnie z najgłębszych źródeł.”
Wracając do tematu...Te dziwne wydarzenia, zmusiły mnie do głębszej refleksji nad ich sensem, znaczeniem. Jeśli to się zadziało, to jaki wniosek ,z tego faktu wyciągnąć? Czy traktować to jako groźbę, ostrzeżenie, czy raczej jako wskazówki i naukę? Wszystko to stawia mnie w dość niezręcznej sytuacji biernego obserwatora zdarzeń, które się dokonują, lecz na które nie mam fizycznego wpływu, choć mnie dotyczą. Świadomość ,że to wszystko dzieje się jakby poza mną, daje poczucie pewnej zależności od innych, ale jednocześnie pokazuje, jak mój los został gdzieś tam splątany z losami ludzi, o których istnieniu do tej pory nie miałem zielonego pojęcia. To dowód niezbity, że nie jesteśmy odizolowanymi jednostkami żyjącymi tylko na własny rachunek, lecz stanowimy konglomerat bytów oddziałujących wzajemnie na siebie, sprzężonych w jeden zwarty system, zwany noosferą. To niewątpliwie budujące odkrycie. Jest jeszcze jedno: czy tego chcemy ,czy nie, dysponujemy energią mogącą wpływać na postępowanie innych, kształtowania i zmiany ich postaw życiowych. Jest to wielka moc, którą należy stosować z rozwagą i odpowiedzialnością. 

niedziela, 8 kwietnia 2018

Zawiść



fot. graciela iturbide
             Tak, w zasadzie, w moim świecie jest mało miejsca na politykę i gospodarkę. Raz,że tego za bardzo nie ogarniam, a po drugie, staram się uniezależniać od ich wpływów na ile potrafię.
Czasami jednak muszę się odrywać od ulubionych tematów, by stawać w obronie ruskich motocyklistów, polskich żydów, syryjskich uchodźców...czy ogólnie ludzi bezzasadnie szykanowanych. Dlaczego to robię? Bo sam, jako dziecko doświadczyłem”zaszczytu” bycia innym. Pomimo, że to był zaledwie niewinny pstryczek w porównaniu koszmarem przeżywanym codziennie przez ofiary nietolerancji, rasizmu czy ksenofobii to jednak czuję się w obowiązku reagować ,choćby nawet w tej skromnej formie. Innym, równie ważnym czynnikiem kształtującym obecną postawę było zaszczepienie mi szacunku dla drugiego człowieka, bez względu na status, pochodzenie czy rasę. Dziś widzę jak ważna to była nauka. Miałem dużo szczęścia spotykając na swej drodze ludzi, którzy potrafili wpoić mi wartości humanitarne i uczynili ze mnie niezależnie myślącego człowieka. Może dlatego tak trudno mi zrozumieć, że istnieją kryteria segregujące ludzi na lepszych i gorszych. Zastanawiam się wtedy, kto i dlaczego uczy rzesze młodych ludzi tej bezinteresownej zawiści i pogardy dla innych? Który rodzic wpoił swoim dzieciom to nikczemne przekonanie,w imię którego można opluwać, znieważać i na tysiąc sposobów poniżać bliźnich? Bo trudno uwierzyć, że ten brak tolerancji jest sprawką złych genów, braku perspektyw, czy też sadystycznych zamiłowań. Na wyrobienia takich postaw potrzeba wielu lat obserwacji i powolnego nasiąkania tą specyficzną atmosferą nienawiści. Jeszcze do niedawna miałem nadzieję, że są to jedynie przejawy zakompleksienia, niskiej samooceny. Teraz jednak skłaniam się ku tezie, że są to również systemowe działania instytucji państwa i kościoła, mające na celu zaszczepić lęk przed innością, a co za tym idzie wytworzyć opór wobec przemianom społecznym, religijnym i obyczajowym w kraju. Wbrew pozorom, wyzwolić bestię w człowieku nie jest wcale tak trudno. Jej oślizgłe cielsko czai się tuż pod skórą, czekając tylko pretekstu, by wypełznąć na powierzchnię i opleść swą bezecną siecią wszystko wokół. Te monstrum, niczym złowieszcze kłębowisko hydr oblepia swymi mackami, liże swym oślizłym jęzorem podstawę życia powodując, że staje się ono nie do zniesienia, posępne i złe.

Gdy na to wszystko spojrzeć z dystansu, to trudno oprzeć się wrażeniu, że spowija nas jakaś irracjonalna chmura prymitywnej agresji. W takiej atmosferze rodzą się frustraci i dewoci. To „morowe powietrze” przenika nas na wskroś, sprawia,że każda czynność, każda myśl jest nią nacechowana. Wystarczy spojrzeć co się dzieje na naszych drogach, na stadionach , forach internetowych. Ta zła energia wylewa się z nas przy byle okazji, zatruwa nasze myśli, niszczy nasze dusze. Odwraca naszą uwagę od spraw istotnych i pięknych, a każe taplać się w cuchnącej brei plugawych osądów.
Chcę wierzyć, że jest jakieś wyjście z tej patologicznej sytuacji. Zdaję sobie też sprawę, że te od pokoleń pielęgnowane fobie i uprzedzenia nie da się wyplewić z dnia na dzień. Wymaga to żmudnego procesu przywracania zaufania do drugiego człowieka , stopniowej przebudowy obrazu świata na bardziej przyjazny i swojski. Potrzebna jest instytucja lub autorytet budzący powszechne zaufanie, która wskażę kierunek, określi cel. Jednak próżno już taki znaleźć. W końcu, od lat niszczenie autorytetów to nasza narodowa pasja. Cóż zatem....? Tylko to, czego najbardziej się obawiamy, może stać się zarazem wybawieniem. Jeśli świat przez nas akceptowany uznamy za Krainę Boga, to wszystko ,co nie mieści się w tym obrazie staje się automatycznie Szatanem. On nas przeraża, mrozi krew w żyłach, sprawia, że staramy się go wyeliminować z naszego życia. Im bardziej jednak próbujemy zapomnieć tym bardziej nam o sobie przypomina. To błędne koło można przerwać jedynie przez „oswojenie”demona, przez zintegrowanie jego obrazu., przywrócenie go do świadomego życia przez akceptację. Tym demonem jest oczywiście Inny. Przybysz z obcych krain oprócz niezrozumiałych zachowań, dziwnych zwyczajów, czy wręcz zagrożeń niesie ze sobą też nowe idee, poglądy i doświadczenia. Żeby społeczeństwo mogło normalnie funkcjonować, potrzebny jest dopływ „świeżej krwi”. Bez niego będziemy systematycznie karleć, kostnieć a w końcu zanikać. Sami, w izolacji od bodźców zewnętrznych skazujemy się na tkwienie w więzieniu własnych przekonań i ograniczeń. Bezruch zawsze był atrybutem śmierci, czy to człowieka, czy to całego narodu.

poniedziałek, 26 lutego 2018

Zanikanie



JSpośród licznych tekstów Wojciecha Młynarskiego ostatnio przykuły mą uwagę słowa piosenki „Jeszcze w zielone gramy”. Niosłyby one nawet optymistyczny przekaz, gdyby nie jeden złowróżbny akcent. Jest nim dwuznaczne słowo „jeszcze”. Może ono znaczyć, tyle co : jak na razie, póki co, pomimo wszystko.

Odgrywając rozliczne i odpowiedzialne role społeczne, powoli zdajemy sobie sprawę, że zaczynamy odstawać, nie nadążać za pędzącym nurtem wydarzeń. Jeszcze, kolejnymi warstwami pudru, zastrzykiem botoksu i porcją silikonu próbujemy przekonać otoczenie do swojej atrakcyjności, jeszcze sprawnością fizyczną i umysłową udowadniamy potencjał, który w nas drzemie. Wiemy bowiem,że zachodnia kultura nie cierpi , starości , nieporadności i zastoju. Z obawy przed zepchnięciem na margines życia, spinamy pośladki i wszelkimi sposobami staramy się uchodzić za przydatnego , pełnego wigoru i werwy człowieka.
Zdajemy jednak sobie sprawę, że za jakiś czas, ten pędzący twór przejedzie po nas i pomknie dalej , nie oglądając się za siebie. To będzie koniec naszych wysiłków, degradacja zawodowa i społeczna. Ustąpienie z tronu zawsze bywa bolesnym doświadczeniem, a ustąpienie z racji wieku tym bardziej. Odrzuceni przez kulturę, pocieszenia możemy szukać w naturze. Ona, bowiem przygotowała nam pakiet ochronny. Spośród rozlicznych sposobów eliminacji zbędnych bytów, wybrała dla nas ten najbardziej akceptowalny dla naszego wrażliwego ego – stopniowe zanikanie. Ta swego rodzaju mimikra, proces upodobniania się do otoczenia pozwala, w sposób niezauważalny zniknąć, rozpłynąć się w spopielałych barwach ziemi, przybrać strukturę kory drzew lub wietrzelin skalnych skalnych. Nasze nowe wcielenie pozwala być transparentnym, nie rzucać się w oczy ,żyć na uboczu, żyć mimo wszystko... Jednocześnie, nasze stępiałe zmysły również odbierają otaczający świat już nie tak dosłownie, mniej realnie. To również dar natury. Ten zamglony ,przytłumiony obraz zewnętrza pozwala lepiej skupić się na sobie, dokonać retrospekcji , pogodzić się z życiem. Bo życie, to ciągły proces wykluwania się , ekspansji i zanikania.
Jeszcze w zielone gramy, choć życie nam doskwiera
Gramy w nim swoje role, naturszczycy bez suflera
W najrózniejszych sztukach gramy, lecz w tej, co się skończy źle
Jeszcze nie, długo nie !"

piątek, 16 lutego 2018

Czarnowidz

fot.Emanuel Domps.
Andrzej Poniedzielski twierdzi, jakoby optymista był przekonany o tym, że świat stoi przed nim otworem. Pesymista, w zasadzie się z tym zgadza,podejrzewa natomiast, co to za otwór. Stoik doda od siebie, że już dawno tkwimy w nim zanurzeni po szyję, na szczęście nie głową w dół.
Od jakiegoś czasu dojrzewa we mnie myśl krzepiąca, że tkwi we mnie pierwiastek stoicki. Wbrew trendom wychwalającym życie do przodu, pełen optymizm i wiarę w szczęśliwe zakończenie, ja z pewną rezerwą zakładam inny scenariusz. Powód jest jeden – Prawo Murphyego. Żyjemy w tak skomplikowanej strukturze społecznej , że wszelkie plany, które skrycie snujemy muszą ten czynnik brać pod uwagę. W sumie, to niewiele od nas zależy. Żyjemy w sieci uzależnień, interakcji, więc zakładanie z góry, że optymistyczny plan wypełni się w stu procentach, że wszystkie elementy ułożą się zgodnie z naszymi intencjami, jest co najmniej mało prawdopodobne,jeśli nie naiwne. Wystarczy mały błąd w systemie, niewielkie obsuniecie, a cały ten misterny plan diabli biorą. Nietrudno wówczas o frustrację i zgorzknienie prowadzące z czasem do depresji. Stoik, natomiast zakłada z góry czarny scenariusz, a wówczas, każde, nawet najmniejsze od niego odstępstwo wprawia go w dobry humor. Wniosek z tego prosty: to stoik ma więcej powodów do zadowolenia (szczęścia w nieszczęściu?), bo rzadko się zdarza, by czarny scenariusz był faktycznie czarnym, łatwiej w nim odnaleźć jakiś radosny akcent niespełnienia. I na koniec :
Optymista wierzy, że żyjemy w najlepszym ze światów
Pesymista obawia się, że może to być prawdą. Stoik jest o tym przekonany ;)



poniedziałek, 12 lutego 2018

Łabędzi śpiew

          


         
rys. Jan Asselijn,
            W zasadzie, to powinienem być szczęśliwym człowiekiem i obywatelem. Państwo, już od najmłodszych lat, wszelkimi dostępnymi sposobami stara się mi zapewnić znakomity byt, trzymać z dala od niepożądanych wpływów, wypaczających mój światopogląd . Już od wczesnego dzieciństwa sprytnie i nienachalnie wpoiło mi prawdę o socjalizmie, tym jedynym i najlepszym systemie, w którym przyszło mi żyć. Później, nie pozwoliło zatruwać mojej wrażliwej duszy opowieściami o Katyniu. W ten prosty sposób uchroniło mnie, od niewątpliwego stresu ,który mógłby się negatywnie odbić na moim rozwoju. Następnie, dbając o czystość rasową, pod hasłem:„Syjoniści do Syjonu”oczyścili kraj z syjonistycznego, reakcyjnego elementu. Ta niemiła, lecz pouczająca lekcja przekonała mnie, że nie wszystkie narody są fajne i od niektórych lepiej się trzymać z daleka. Przez następne dekady zapewniało mi ochronę przed rodzimymi wichrzycielami spod znaku „Solidarności”.Gdy się okazało, że socjalizm, nawet ten z ludzką twarzą nie był fajny poczułem się jak w siódmym niebie. Byłem panem sytuacji, kowalem własnego losu. Chyba, jednak od tej wolności, to mi się w głowie poprzewracało, bo miast wdzięczności za miłość, którą mnie obdarowali wykazałem się krnąbrnością i wyjątkowym brakiem lojalności. Lecz i tu Państwo stanie zapewne na wysokości zadania. Już niedługo, dzięki wejściu w życie poprawki do ustawy IPN-u będę mógł wreszcie pożyć w błogim stanie odprężenia, upajać się sienkiewiczowskim wizerunkiem Polaka i wreszcie poczuć się istotnym organem w prężnym ciele mesjasza narodów. Wreszcie dobro zwycięży i wyzwoli mnie z dręczącej niepewności. Odgrodzi mnie szczelną kotarą od plugastw i oszczerstw zatruwających tak wrażliwą przecież tkankę narodu. Dzięki tej poprawce dotarło do mnie, że wreszcie wszyscy zaczniemy mówić jednym głosem, że Polacy nie gęsi i swą prawdę mają.
Jestem wdzięczny za szklany klosz, który wielkim nakładem sił i kosztów zostanie nade mną rozpostarty, bym mógł poczuć się niczym ogórek szklarniowy: skalibrowany, zielony i szczęśliwy.