niedziela, 28 października 2018

DUŻO, CORAZ WIĘCEJ...







Kiedy daję biednemu chleb, nazywają mnie świętym. Kiedy pytam dlaczego nie mają chleba, nazywają mnie komunistą”
Bp. Helder Camara






          Ktoś , kiedyś napisał, że komunizm jest idealnym systemem dla ludzi doskonałych. Takich jednak nie ma, o czym boleśnie przekonały nas przykłady z tak nieodległej przeszłości. Kapitalizm, wręcz odwrotnie, został stworzony jakby na naszą miarę, dlatego pewnie tak ochoczo lgniemy do niego i pełnymi garściami czerpiemy profity z jego jawnych niedoskonałości. Z góry zakłada on pewne nierówności (np. 94 najbogatszych ludzi dysponuje większym majątkiem niż 3,5 miliarda biedaków tego świata), co oznacza mniej więcej tyle, że kapitalizm ma naturę piramidalną - im wyżej tym lepiej. Idea zakładająca ciągły wzrost kapitału przypomina trochę samolot, który ciągle musi latać, bo jeżeli się zatrzyma, to spadnie. Dlatego wszelkimi sposobami , dosłownie „po trupach” stara się, aby lot trwał jak najdłużej.
Jednak ostatnimi czasy posunął się chyba za daleko i ze swym wynaturzonymi pomiotami – korporacjami, zaczął bezpardonowo zawłaszczać świat. Owocem tego jest niezmierzone bogactwo nielicznych i chroniczny, systemowy głód dotykający obecnie 1 miliard (tak, tak: jeden MILIARD ludzi ), a następne dwa pozostawia balansujących na cienkiej granicy „ bezpieczeństwa żywnościowego”. Świat nigdy nie był syty, zawsze znaczny odsetek ludzi przymierał głodem. Powody były różne: wojny, susze, wyzysk, kataklizmy, złe gospodarowanie. Jednak to, z czym teraz mamy do czynienia i na taką skalę jest hańbą dla cywilizowanego świata. Problemem obecnie nie jest brak żywności, ale pieniędzy na jego zakup. Gdy co siódmy człowiek jest niedożywiony i zagrożony śmiercią głodową, 70 procent produkcji zbóż przeznacza się na pasze dla zwierząt i na biopaliwa. Względy ekonomiczne jak i polityczne nie pozwalają, by choć część tych zasobów przeznaczyć dla ofiar systemu. Wypływa stąd niezbyt budująca konkluzja, że ubóstwo nie jest wynikiem pomyłek kapitalizmu, a wynikiem jego działań.
Dlaczego tak znaczna część ludzkości znalazła się w tej tragicznej sytuacji? Dobre pytanie...
Oprócz w/w „tradycyjnych” powodów do gry wszedł jeszcze jeden - ten najbardziej nienasycony wytwór cywilizacji -,„korporacjonizm”. Z niespotykaną do tej pory pazernością zagarnia wszelkie dostępne dobra, by przejąć władzę nad globalną gospodarką . On to pośrednio, przy współudziale MFW i Banku Światowego nakłania biedne, zadłużone państwa do przyjęcia tzw. „pakietów naprawczych” mających zapewnić dobrobyt, a w rzeczywistości zmusza je do wyprzedaży ziemi i bogactw naturalnych wielkim koncernom oraz niszczy tradycyjne rolnictw na rzecz wielkich plantacji. Owocem tego są miliony rolników rugowanych ze swych poletek,i skazanych na wegetacje w dzielnicach nędzy wielkich miast. Ot, takie niby dobrodziejstwo globalizacji..... tyle, że wówczas cena 1kg ryżu jest podobna w bogatej Kanadzie jak i biednym jak mysz kościelna Bangladeszu, gdzie dzienny dochód na mieszkańca wynosi poniżej jednego dolara. Wystarczy wówczas drobna podwyżka cen ryżu na giełdach światowych, a znaczna część ludności nie stać już na zakup pożywienia. I tym sposobem szerzy się plaga głodu i cierpienia. A tymczasem korporacje maja się wyśmienicie: pomnażają bez żenady monstrualne fortuny, przekraczające budżety niejednego kraju, a będąc tworami globalnymi nie podlegają prawom państw narodowych, a wręcz tworzą własne.
Cóż, zatem możemy zrobić, my szarzy zjadacze resztek z pańskiego stołu? Raczej niewiele....
Proponuje, zacząć od wzniesienia nabożnego okrzyku: „Chwalmy Pana”, w podzięce za to, że znaleźliśmy się po „właściwej” stronie kapitalizmu. Reszta to kwestia sumienia. Warto jednak mieć przy tym świadomość, że nasz dostatek oznacza ubóstwo, gdzieś tam, po tej mrocznej jego stronie.



wtorek, 19 czerwca 2018

Prawda ledwie obiektywna

fot.Terry Virt/NASA

Miał być krótki post o zbliżającym się przesileniu letnim ale odpuściłem, bo chyba już kiedyś o czymś takim pisałem. Po za tym, ten letni przełom jest tylko z pozoru radosnym świętem. Symbolizuje on osiągnięcie szczytu możliwości. Wyżej już nie ma niczego, pozostaje tylko droga powrotna, powolne staczanie się w otchłań nocy. Dlatego przesilenie zimowe wydaje mi się bardziej ciekawe i optymistyczne w swej wymowie, bo ma w sobie potencjał, obietnicę rozwoju. Jednak niezręcznością byłoby dziś o tym wspominać, dlatego skupię się na innym wątku – prawdzie nieobiektywnej.
Zgodnie ze współczesna wiedzą należałoby przyjąć, że centrum wszechświata jest punktem, wokół którego krążą wszystkie galaktyki. Jest to zarazem prawdopodobne epicentrum Wielkiego Wybuchu sprzed jakieś 15 mld lat. Tak przynajmniej twierdzą fizycy, a za nimi astronomowie i choć twardych dowodów nie mają, wszystko na to wskazuje. Inaczej to jednak odczuwają poeci ,artyści , jak i co wrażliwsi (lub bardziej prymitywni ;)) mieszkańcy Błękitnej Planety. Uważają oni, że to Ziemia - kolebka ludzi jest tym punktem ogniskującym cały Kosmos, a z racji tego najważniejszym. Dowodzą, za Protagorasem,że to człowiek jest miarą wszechrzeczy i , że to właśnie tutaj przebiega Oś Wszechświata. Jest to oczywiście pogląd wyszydzony i odrzucony przez tuzy współczesnej nauki, sprzeczny z obowiązującym heliocentrycznym obrazem świata. Patrząc jednak bez uprzedzeń, trudno się nie zgodzić z faktem, że takie wsteczne spojrzenie jest bliższe naszej ludzkiej naturze, niż abstrakcyjne wzory zrozumiale jedynie dla szczęśliwych posiadaczy dyplomów uczelni technicznych. Wystarczy tylko unieść głowę, by ujrzeć to niebiańskie widowisko w całej krasie. Widać tam, jak rozpraszając poranne mgły Słońce rozpoczyna swój marsz po nieboskłonie, by po życiodajnej wędrówce skryć się za widnokręgiem, ustępując pola nocnym uczestnikom spektaklu. Tam Księżyc, w wielu odsłonach pokazuje swą kobiecą naturę a niepozorna, migotliwa Gwiazda Polarna potrafi sprawić, że cały nieboskłon wiruję wokół niej. Sypiące pyłem gwiezdnym komety budzą niepokój w sercach obserwatorów a srebrne rydwany mitycznych bogów przetaczają się po ekliptyce w swym odwiecznym tańcu. . Tego wszystkiego można doświadczyć nieomal namacalnie,każdego dnia i nocy. Jest to nierozłączna część ogólnoludzkiej kosmogonii, naszym zbiorowym doświadczeniem, naszą prawdą odczuwalną, punktem odniesienia. Czymże by była poezja , muzyka, sztuka, gdyby je obedrzeć z tych urokliwych motywów? Czyż ten baśniowy ogląd rzeczywistości nie jest naturalną składową ludzkiej psychiki? Czy właśnie subiektywne spojrzenie nie czyni z nas indywidualnych, unikatowych jednostek?
I cóż z tego, że śladem Kopernika, można tę piękną iluzję bez problemu podważyć, cóż z tego ,że są dowody potwierdzające heliocentryzm, mechanikę nieba i teorię względności?
Czy świat byłby znośniejszy, gdyby obrazy rzeczywistości ,które ciągle tworzymy w naszych głowach były bardziej obiektywne? Tak, jak dla matki jej dziecko zawsze będzie najpiękniejsze, dla zakochanych, ich miłość najwznioślejsza, a dla głodnego kromka chleba najznakomitszym posiłkiem, tak też dla wszystkich ludzi Słońce zawsze będzie przemierzało niebo ze wschodu na zachód a zaćmienie Księżyca zawsze będzie magicznym zjawiskiem. To jest oczywistością, tak właśnie przejawia się prawda może mało obiektywna, lecz bardziej przyswajalna . To jest prawda skrojona na miarę człowieczą, prawda, którą bez oporów można zaakceptować bo wynika z naszej własnej, naocznej obserwacji, wypływa z bezpośrednich doświadczeń. Między makro i mikrokosmosem istnieje święta przestrzeń dopasowana do naszych potrzeb i możliwości poznawczych, typowo ludzkiej potrzeby ładu i poczucia sensu. Wszystko inne, wykraczające poza ten wymiar staję się abstrakcją, wymaga zaufania i wiary w naukowe założenia. Chrońmy więc naszą wewnętrzną przestrzeń, indywidualne prawo do tworzenia własnych światów i subiektywnych fantazji, bo często te wizje są jedynym lekarstwem na smutny świat obiektywnej rzeczywistości. Nie pozwólmy się dać wkręcać w wszechogarniający trend do obiektywizacji ,schematyzmu i uniformizacji świata. Taki świat byłby dla wielu niestrawny, a przebywanie w nim mało przyjemne, jeśli nie zabójcze. Stary Kierkegaard miał rację mówiąc :„Zostać subiektywnym, to najważniejsza misja, jaka ludzkości została dana.”


czwartek, 10 maja 2018

Przypadek

Ostatnimi czasy przydarzają mi się dość dziwne zbiegi okoliczności, jakieś niewiarygodne w swej fabule sploty wydarzeń, zastanawiające zdarzenia losowe. Nie wchodząc nadto w szczegóły dodam, że niektóre z nich pojawiają się z dokładnością szwajcarskiego zegarka rokrocznie 3 maja, z „wielkim finałem” dwa dni później, a dwa ostatnie zdarzyły się nawet w tym samym miejscu i obydwa miały podobnie kiepski początek i zaskakująco pozytywne zakończenie. Można by rzec,że to ewidentna wcinka niejakiego Dża, który w swej nieskończonej mądrości udzielił lekcji pokory, by zaraz potem ,z równie wielkim, choć rubasznym poczuciem humoru zakpić sobie ze mnie w żywe oczy  bo trudno jest znaleźć jakieś racjonalne wytłumaczenia dla tych igraszek losu. Przypadkowy zbieg okoliczności? Czymże zatem jest ów przypadek? Słowo „przypadek” w pewnym skrócie myślowym oznacza to, co przypada każdemu z nas, czyli to, co jest nam przeznaczone, los. Nie jest więc to tylko pozbawione sensu i reguł przypadkowe zdarzenie lecz w ostatecznym rozrachunku koniecznością, która jest nam narzucona. Jeśli Kosmos (gr. Kosmos - porządek) stanowi uporządkowaną jedność to nie może w nim być miejsca na przypadek bo takie zdarzenie zburzyłoby cały lad i przywróciło chaos. Być może, z naszej człowieczej perspektywy oglądamy tak drobny wycinek rzeczywistości, że nie jesteśmy w stanie ogarnąć całego skomplikowanego łańcucha zdarzeń. Podobnie jak niektórym mieszkańcom Błękitnej Planety trudno jest sobie wyobrazić jej kulistość i są przekonani o plaskatości Ziemi, tak i my łatwiej uwierzymy w przypadek niż celowe, lecz niezrozumiałe działanie losu. Przypadek to wymówka dla braku wiedzy. Doskonałym przykładem niech będzie pojedynczy rzut kostką. Ilość oczek wyrzuconych wydawałaby się czystym przypadkiem, jednak powtarzając tę czynność wielokroć utworzy się nam czytelny wykres zgodny z jakąś prawidłowością.(Krzywa rozkładu normalnego Gaussa- jak wyczytałem ). W tym szaleństwie „przypadków” jest więc metoda – porządek, ład. Jak mawiał Frydrich Schiller: „Przypadków nie ma; to się jawi nam jako ślepy traf, pochodzi właśnie z najgłębszych źródeł.”
Wracając do tematu...Te dziwne wydarzenia, zmusiły mnie do głębszej refleksji nad ich sensem, znaczeniem. Jeśli to się zadziało, to jaki wniosek ,z tego faktu wyciągnąć? Czy traktować to jako groźbę, ostrzeżenie, czy raczej jako wskazówki i naukę? Wszystko to stawia mnie w dość niezręcznej sytuacji biernego obserwatora zdarzeń, które się dokonują, lecz na które nie mam fizycznego wpływu, choć mnie dotyczą. Świadomość ,że to wszystko dzieje się jakby poza mną, daje poczucie pewnej zależności od innych, ale jednocześnie pokazuje, jak mój los został gdzieś tam splątany z losami ludzi, o których istnieniu do tej pory nie miałem zielonego pojęcia. To dowód niezbity, że nie jesteśmy odizolowanymi jednostkami żyjącymi tylko na własny rachunek, lecz stanowimy konglomerat bytów oddziałujących wzajemnie na siebie, sprzężonych w jeden zwarty system, zwany noosferą. To niewątpliwie budujące odkrycie. Jest jeszcze jedno: czy tego chcemy ,czy nie, dysponujemy energią mogącą wpływać na postępowanie innych, kształtowania i zmiany ich postaw życiowych. Jest to wielka moc, którą należy stosować z rozwagą i odpowiedzialnością. 

niedziela, 8 kwietnia 2018

Zawiść



fot. graciela iturbide
             Tak, w zasadzie, w moim świecie jest mało miejsca na politykę i gospodarkę. Raz,że tego za bardzo nie ogarniam, a po drugie, staram się uniezależniać od ich wpływów na ile potrafię.
Czasami jednak muszę się odrywać od ulubionych tematów, by stawać w obronie ruskich motocyklistów, polskich żydów, syryjskich uchodźców...czy ogólnie ludzi bezzasadnie szykanowanych. Dlaczego to robię? Bo sam, jako dziecko doświadczyłem”zaszczytu” bycia innym. Pomimo, że to był zaledwie niewinny pstryczek w porównaniu koszmarem przeżywanym codziennie przez ofiary nietolerancji, rasizmu czy ksenofobii to jednak czuję się w obowiązku reagować ,choćby nawet w tej skromnej formie. Innym, równie ważnym czynnikiem kształtującym obecną postawę było zaszczepienie mi szacunku dla drugiego człowieka, bez względu na status, pochodzenie czy rasę. Dziś widzę jak ważna to była nauka. Miałem dużo szczęścia spotykając na swej drodze ludzi, którzy potrafili wpoić mi wartości humanitarne i uczynili ze mnie niezależnie myślącego człowieka. Może dlatego tak trudno mi zrozumieć, że istnieją kryteria segregujące ludzi na lepszych i gorszych. Zastanawiam się wtedy, kto i dlaczego uczy rzesze młodych ludzi tej bezinteresownej zawiści i pogardy dla innych? Który rodzic wpoił swoim dzieciom to nikczemne przekonanie,w imię którego można opluwać, znieważać i na tysiąc sposobów poniżać bliźnich? Bo trudno uwierzyć, że ten brak tolerancji jest sprawką złych genów, braku perspektyw, czy też sadystycznych zamiłowań. Na wyrobienia takich postaw potrzeba wielu lat obserwacji i powolnego nasiąkania tą specyficzną atmosferą nienawiści. Jeszcze do niedawna miałem nadzieję, że są to jedynie przejawy zakompleksienia, niskiej samooceny. Teraz jednak skłaniam się ku tezie, że są to również systemowe działania instytucji państwa i kościoła, mające na celu zaszczepić lęk przed innością, a co za tym idzie wytworzyć opór wobec przemianom społecznym, religijnym i obyczajowym w kraju. Wbrew pozorom, wyzwolić bestię w człowieku nie jest wcale tak trudno. Jej oślizgłe cielsko czai się tuż pod skórą, czekając tylko pretekstu, by wypełznąć na powierzchnię i opleść swą bezecną siecią wszystko wokół. Te monstrum, niczym złowieszcze kłębowisko hydr oblepia swymi mackami, liże swym oślizłym jęzorem podstawę życia powodując, że staje się ono nie do zniesienia, posępne i złe.

Gdy na to wszystko spojrzeć z dystansu, to trudno oprzeć się wrażeniu, że spowija nas jakaś irracjonalna chmura prymitywnej agresji. W takiej atmosferze rodzą się frustraci i dewoci. To „morowe powietrze” przenika nas na wskroś, sprawia,że każda czynność, każda myśl jest nią nacechowana. Wystarczy spojrzeć co się dzieje na naszych drogach, na stadionach , forach internetowych. Ta zła energia wylewa się z nas przy byle okazji, zatruwa nasze myśli, niszczy nasze dusze. Odwraca naszą uwagę od spraw istotnych i pięknych, a każe taplać się w cuchnącej brei plugawych osądów.
Chcę wierzyć, że jest jakieś wyjście z tej patologicznej sytuacji. Zdaję sobie też sprawę, że te od pokoleń pielęgnowane fobie i uprzedzenia nie da się wyplewić z dnia na dzień. Wymaga to żmudnego procesu przywracania zaufania do drugiego człowieka , stopniowej przebudowy obrazu świata na bardziej przyjazny i swojski. Potrzebna jest instytucja lub autorytet budzący powszechne zaufanie, która wskażę kierunek, określi cel. Jednak próżno już taki znaleźć. W końcu, od lat niszczenie autorytetów to nasza narodowa pasja. Cóż zatem....? Tylko to, czego najbardziej się obawiamy, może stać się zarazem wybawieniem. Jeśli świat przez nas akceptowany uznamy za Krainę Boga, to wszystko ,co nie mieści się w tym obrazie staje się automatycznie Szatanem. On nas przeraża, mrozi krew w żyłach, sprawia, że staramy się go wyeliminować z naszego życia. Im bardziej jednak próbujemy zapomnieć tym bardziej nam o sobie przypomina. To błędne koło można przerwać jedynie przez „oswojenie”demona, przez zintegrowanie jego obrazu., przywrócenie go do świadomego życia przez akceptację. Tym demonem jest oczywiście Inny. Przybysz z obcych krain oprócz niezrozumiałych zachowań, dziwnych zwyczajów, czy wręcz zagrożeń niesie ze sobą też nowe idee, poglądy i doświadczenia. Żeby społeczeństwo mogło normalnie funkcjonować, potrzebny jest dopływ „świeżej krwi”. Bez niego będziemy systematycznie karleć, kostnieć a w końcu zanikać. Sami, w izolacji od bodźców zewnętrznych skazujemy się na tkwienie w więzieniu własnych przekonań i ograniczeń. Bezruch zawsze był atrybutem śmierci, czy to człowieka, czy to całego narodu.

poniedziałek, 26 lutego 2018

Zanikanie



JSpośród licznych tekstów Wojciecha Młynarskiego ostatnio przykuły mą uwagę słowa piosenki „Jeszcze w zielone gramy”. Niosłyby one nawet optymistyczny przekaz, gdyby nie jeden złowróżbny akcent. Jest nim dwuznaczne słowo „jeszcze”. Może ono znaczyć, tyle co : jak na razie, póki co, pomimo wszystko.

Odgrywając rozliczne i odpowiedzialne role społeczne, powoli zdajemy sobie sprawę, że zaczynamy odstawać, nie nadążać za pędzącym nurtem wydarzeń. Jeszcze, kolejnymi warstwami pudru, zastrzykiem botoksu i porcją silikonu próbujemy przekonać otoczenie do swojej atrakcyjności, jeszcze sprawnością fizyczną i umysłową udowadniamy potencjał, który w nas drzemie. Wiemy bowiem,że zachodnia kultura nie cierpi , starości , nieporadności i zastoju. Z obawy przed zepchnięciem na margines życia, spinamy pośladki i wszelkimi sposobami staramy się uchodzić za przydatnego , pełnego wigoru i werwy człowieka.
Zdajemy jednak sobie sprawę, że za jakiś czas, ten pędzący twór przejedzie po nas i pomknie dalej , nie oglądając się za siebie. To będzie koniec naszych wysiłków, degradacja zawodowa i społeczna. Ustąpienie z tronu zawsze bywa bolesnym doświadczeniem, a ustąpienie z racji wieku tym bardziej. Odrzuceni przez kulturę, pocieszenia możemy szukać w naturze. Ona, bowiem przygotowała nam pakiet ochronny. Spośród rozlicznych sposobów eliminacji zbędnych bytów, wybrała dla nas ten najbardziej akceptowalny dla naszego wrażliwego ego – stopniowe zanikanie. Ta swego rodzaju mimikra, proces upodobniania się do otoczenia pozwala, w sposób niezauważalny zniknąć, rozpłynąć się w spopielałych barwach ziemi, przybrać strukturę kory drzew lub wietrzelin skalnych skalnych. Nasze nowe wcielenie pozwala być transparentnym, nie rzucać się w oczy ,żyć na uboczu, żyć mimo wszystko... Jednocześnie, nasze stępiałe zmysły również odbierają otaczający świat już nie tak dosłownie, mniej realnie. To również dar natury. Ten zamglony ,przytłumiony obraz zewnętrza pozwala lepiej skupić się na sobie, dokonać retrospekcji , pogodzić się z życiem. Bo życie, to ciągły proces wykluwania się , ekspansji i zanikania.
Jeszcze w zielone gramy, choć życie nam doskwiera
Gramy w nim swoje role, naturszczycy bez suflera
W najrózniejszych sztukach gramy, lecz w tej, co się skończy źle
Jeszcze nie, długo nie !"

piątek, 16 lutego 2018

Czarnowidz

fot.Emanuel Domps.
Andrzej Poniedzielski twierdzi, jakoby optymista był przekonany o tym, że świat stoi przed nim otworem. Pesymista, w zasadzie się z tym zgadza,podejrzewa natomiast, co to za otwór. Stoik doda od siebie, że już dawno tkwimy w nim zanurzeni po szyję, na szczęście nie głową w dół.
Od jakiegoś czasu dojrzewa we mnie myśl krzepiąca, że tkwi we mnie pierwiastek stoicki. Wbrew trendom wychwalającym życie do przodu, pełen optymizm i wiarę w szczęśliwe zakończenie, ja z pewną rezerwą zakładam inny scenariusz. Powód jest jeden – Prawo Murphyego. Żyjemy w tak skomplikowanej strukturze społecznej , że wszelkie plany, które skrycie snujemy muszą ten czynnik brać pod uwagę. W sumie, to niewiele od nas zależy. Żyjemy w sieci uzależnień, interakcji, więc zakładanie z góry, że optymistyczny plan wypełni się w stu procentach, że wszystkie elementy ułożą się zgodnie z naszymi intencjami, jest co najmniej mało prawdopodobne,jeśli nie naiwne. Wystarczy mały błąd w systemie, niewielkie obsuniecie, a cały ten misterny plan diabli biorą. Nietrudno wówczas o frustrację i zgorzknienie prowadzące z czasem do depresji. Stoik, natomiast zakłada z góry czarny scenariusz, a wówczas, każde, nawet najmniejsze od niego odstępstwo wprawia go w dobry humor. Wniosek z tego prosty: to stoik ma więcej powodów do zadowolenia (szczęścia w nieszczęściu?), bo rzadko się zdarza, by czarny scenariusz był faktycznie czarnym, łatwiej w nim odnaleźć jakiś radosny akcent niespełnienia. I na koniec :
Optymista wierzy, że żyjemy w najlepszym ze światów
Pesymista obawia się, że może to być prawdą. Stoik jest o tym przekonany ;)



poniedziałek, 12 lutego 2018

Łabędzi śpiew

          


         
rys. Jan Asselijn,
            W zasadzie, to powinienem być szczęśliwym człowiekiem i obywatelem. Państwo, już od najmłodszych lat, wszelkimi dostępnymi sposobami stara się mi zapewnić znakomity byt, trzymać z dala od niepożądanych wpływów, wypaczających mój światopogląd . Już od wczesnego dzieciństwa sprytnie i nienachalnie wpoiło mi prawdę o socjalizmie, tym jedynym i najlepszym systemie, w którym przyszło mi żyć. Później, nie pozwoliło zatruwać mojej wrażliwej duszy opowieściami o Katyniu. W ten prosty sposób uchroniło mnie, od niewątpliwego stresu ,który mógłby się negatywnie odbić na moim rozwoju. Następnie, dbając o czystość rasową, pod hasłem:„Syjoniści do Syjonu”oczyścili kraj z syjonistycznego, reakcyjnego elementu. Ta niemiła, lecz pouczająca lekcja przekonała mnie, że nie wszystkie narody są fajne i od niektórych lepiej się trzymać z daleka. Przez następne dekady zapewniało mi ochronę przed rodzimymi wichrzycielami spod znaku „Solidarności”.Gdy się okazało, że socjalizm, nawet ten z ludzką twarzą nie był fajny poczułem się jak w siódmym niebie. Byłem panem sytuacji, kowalem własnego losu. Chyba, jednak od tej wolności, to mi się w głowie poprzewracało, bo miast wdzięczności za miłość, którą mnie obdarowali wykazałem się krnąbrnością i wyjątkowym brakiem lojalności. Lecz i tu Państwo stanie zapewne na wysokości zadania. Już niedługo, dzięki wejściu w życie poprawki do ustawy IPN-u będę mógł wreszcie pożyć w błogim stanie odprężenia, upajać się sienkiewiczowskim wizerunkiem Polaka i wreszcie poczuć się istotnym organem w prężnym ciele mesjasza narodów. Wreszcie dobro zwycięży i wyzwoli mnie z dręczącej niepewności. Odgrodzi mnie szczelną kotarą od plugastw i oszczerstw zatruwających tak wrażliwą przecież tkankę narodu. Dzięki tej poprawce dotarło do mnie, że wreszcie wszyscy zaczniemy mówić jednym głosem, że Polacy nie gęsi i swą prawdę mają.
Jestem wdzięczny za szklany klosz, który wielkim nakładem sił i kosztów zostanie nade mną rozpostarty, bym mógł poczuć się niczym ogórek szklarniowy: skalibrowany, zielony i szczęśliwy.



czwartek, 8 lutego 2018

Lustro



 Jesteśmy tak zmyślnie skonstruowani, że nie potrafimy zobaczyć samego siebie. Aby spojrzeć sobie w oczy potrzebujemy lustra. Jednak ,co się stanie, gdy zostanie ono rozbite, lub skrzętnie zakryte? Wówczas pozostaje nam tylko polegać na opinii innych, zaufać ich opisom.
Podobnie się dzieję, z wizerunkiem narodu, jeśli pozbawi się go możliwości przejrzenia się we własnej historii. Tę funkcje przejmują wówczas ideolodzy i politycy:
  • Narodzie, jesteś nieskalany złym postępkiem, cnotliwy niczym dziewica, piękny jak Adonis.
  • To dlaczego inni mówią o pryszczach i liszajach na mojej twarzy? - pytamy zafrasowani
  • To zazdrość, Narodzie mój, sami gęby parchate mają, to i zazdroszczą Twego krasnego lica...
Uzbrojeni w takie zapewnienia, przekonani o własnej doskonałości popełniamy pierwszy błąd kardynalny; nie czujemy zawstydzenia wobec własnych czynów , nasze sumienie pozostaje czyste, bez zarzutu. Nasz kodeks moralny nie odnotował żadnego sygnału alarmowego. Patrzymy hardym wzrokiem w oczy ofiar bez cienia skrepowania. Drugi błąd ma poważne reperkusje dla przyszłości narodu. Nieświadomi błędów, nie odczuwany potrzeby rozliczenia się z przeszłością, przestajemy zabiegać o zadośćuczynienie, pokutę. Mając w świadomości tylko chwalebne karty przestajemy się uczyć, dążyć do samodoskonalenia, rozwijać się. A przecież: ”gdy rozum śpi, budzą się demony”
Podczas, gdy wiele narodów europejski przepracowało lekcje historii, uznało swoje winy i wyzwoliło się z oków przeszłości, my trwamy w błogim przekonaniu o własnej niewinności. Wieścimy wszem i wobec zasłyszaną fantazję o szlachetnych czynach, wzniosłych ideałach. Oczywiście, nie ulega wątpliwości fakt, że wielu rodaków z narażeniem życia ratowało żydów przed niechybną śmiercią, jednak większa część narodu była im niechętna, jeśli nie wroga.
Minęło siedemdziesiąt lat. Zmieniły się realia, jedne systemy padły, inne powstały, geopolityczne przetasowania wytyczyły nowe granice... Jedno się tylko nie zmieniło – nasza mentalność. Znów, jak w stosunku do Żydów, tak zachowujemy się w stosunku do uchodźców. Wielu z nas stara się ulżyć ich niedoli , większość jednak ,jak przed laty, jest im niechętna . Takie to skutki pociąga za sobą nieprzepracowana lekcja historii, nieudana konfrontacja z własnym cieniem. Cień ten będzie nas prześladował jeszcze przez długie lata, póki nie pogodzimy się z faktami.
W tej rodzinie europejskiej odgrywamy rolę lekko zdziwaczałego stryjka, który całymi dniami wspomina partyzanckie czasy, swoje heroiczne czyny, lecz nikt go już nie chce słuchać.
Dostojeństwo od śmieszności dzieli tylko cienka, czerwona linia....pamiętajmy to tym.


niedziela, 4 lutego 2018

Kultura kontra natura

         
fot. juul kraijer




Kto wierzy, że na ograniczonej planecie istnieją nieograniczone zasoby surowców jest szaleńcem albo ekonomistą. Jako, że ekonomistów jest niewielu skupmy się na pierwszej grupie.
Cywilizacja zachodnia oprócz niewątpliwych osiągnięć  i dość miłej aparycji ma jednak głęboko skrywaną ohydną skazę, grzech pierworodny zawarty w słowach : „ Czyńcie Ziemię sobie poddaną”. To hasło niesione na sztandarach postępu uprawomocniało wszelkie gwałty i grabieże.
Kultura zabija naturę – ta  wydałoby się absurdalna teza nie jest jednak bezpodstawną. Stworzyliśmy monstrum, wyposażyliśmy go w kły i pazury, by bezlitośnie szarpał i rozrywał Ziemię w poszukiwaniu żeru. Napychamy swoje opasłe cielska  owocami tego rozboju, nurzamy się w rozpuście dobrobytu, a pazernością zarażamy innych . Już nie miliony, ale miliardy pragną „ odrobiny luksusu”. Ogarnięci szałem  pochłaniania,  nie rozglądając się na boki przemy naprzód ciągle nienasyceni.                                            
Gdy w końcu zblazowani, po rozkoszach szalonych orgii i syci krwawych bezeceństw , których się dopuściliśmy podniesiemy opuchłe powieki,  a naszym oczom ukaże się widok pobielałych  kości rozrzuconych na spowitej dymami, spopielałej krainie. Martwa cisza i słodkawy odór rozkładu  to jedyne dziedzictwo, które  po sobie  pozostawimy. W konfrontacji  kultury z naturą nie będzie zwycięzców, będą tylko pokonani. Oto wielki dramat pasożytów – giną wraz z ofiarą.

 Aby, wiec do tego nie dopuścić nie wystarczy zwykłe :”sorry”, segregowanie odpadów, czy następny szczyt klimatyczny, nie wystarczy  jarmarczna ekologia, którą tak wspieramy  najczęściej, tylko po to, by ukoić  skacowane sumienie.  Ta gra nie toczy się już o to, by spowolnić proces degradacji, lecz by go zatrzymać . Musimy zrozumieć ,że ego i eko to tylko dwie strony tego samego medalu.  Jeśli ten  kryzys,z którym się borykamy nie zakończy się autorefleksją, to na pewno doprowadzi do  samounicestwienia. Ludzie nie rodzą się z genetycznym programem ochrony Gai, ten szlachetny stan globalnej troski wymaga długiego  i żmudnego  procesu wzrostu  świadomości.  W zasadzie nie mamy wyboru, bo jeśli w porę nie zrozumiemy,  jeśli nie dokona się w nas wewnętrzna przemiana prowadząca do zmiany paradygmatu, jeśli radykalnie nie zmienimy sposobu postrzegania świata nie spotka nas  już tu nic miłego.

środa, 31 stycznia 2018

Czasownik




          Zdarza się czasem, że życie wydaje się boleśnie twarde, że jego kanciastość rani do krwi, rozrywa miękką tkankę duszy na strzępy. A może powód cierpienia leży w niewłaściwym postrzeganiu rzeczywistości ? Może to ,co uważamy za rzeczywistość jest tylko, jego nędzną imitacją ? Może trwonimy czas na walkę z materią, która istnieje tylko w krzywym zwierciadle naszej wyobraźni ? Może więc Aborygeni mieli rację ?...ale ich już nie ma , zostały tylko cielesne fantomy. Jeżeli jesteśmy zanurzeni w czasie, to może Świat jest Wielkim Czasownikiem ? Może, zamiast ze skał, piasku i wody Ziemia składa się z chęci ,wyzwań i możliwości ?, może ona bardziej buzuje, tętni, drga i dygocze niż trwa w bezruchu ?Może człowiek nie jest tworem z krwi i kości, a składa się bardziej z oczekiwań, nadziei, tęsknot i pragnień ?
Może zbyt wielka wagę przywiązujemy do rzeczowników,do konkretów, trwałych ram, może to potrzeba trwałych podstaw bytu każe tak widzieć świat ?. Może to jest właśnie grzech pierworodny ?
Może to ,co nazywamy drzewem, dla ptaków jest miejscem spoczynku, gniazdowania i wychowywania potomstwa?, może to, co dla nas jest śmietniskiem, dla małych gryzoni jest możliwością przetrwania ? Może to, co nazywamy życie jest zaledwie ulotnym tchnieniem Absolutu ?

A może ,po prostu wszystko jest ok. a tylko mi odbiło ? , wszak to czasownik przecież... 

niedziela, 28 stycznia 2018

Narodziny

     Narodziny człowieka to wielkie kosmiczne wydarzenie. To tryumf natury, ukoronowanie miliardów lat starań, by ten kruchy acz świadomy siebie owoc ewolucji mógł stanąć na szczycie piramidy życia . Czy ten nadzwyczajny status obliguje go do wypełniania niezwyczajnych zadań?,Czy jego nagłe wtargnięcie w świat form niesie ze sobą jakieś specjalne posłannictwo?



Jeśliby zajrzeć w granatowe jak nocne niebo oczy noworodka można w nich ujrzeć bezkresną głębie Wszechświata, otchłań wyzutą z czasu i zimne iluminacje dawno zgasłych gwiazd. Można tam dojrzeć, a raczej odczuć wiedzę niesioną z nieskończonych przestrzeni obcych światów. Nie ma w nich jeszcze nic ludzkiego... Nie są to jeszcze naiwne oczy dziecka bez historii, tabula rasa – niezapisanej karty. Staną się takimi dopiero po kilku dniach, gdy dojdzie do głosu zwierzęcy instynkt samozachowawczy i zdominuje tę małą istotkę całkowicie, a zew przetrwania karze postrzegać świat jako wielką spiżarnię.
Wówczas kosmiczna pamięć rozwieje się niczym poranna mgła.... tak rodzi się człowiek. Przybysz z innych wymiarów przeradza się w istotę ludzką.
Zgodnie z przyczynowo-skutkowym ciągiem zdarzeń przyczyną narodzin człowieka jest zapłodnienia komórki jajowej ,co z kolei wiąże się...i tak dalej, i dalej, aż cofając się dojdziemy do Wielkiego Bang. Wygląda to trochę tak, jakby teraźniejsze zdarzenia były następstwem wcześniejszych przyczyn, że praprzyczyna tego oddolnego ruchu tkwi w przeszłości. Czyli to przeszłość jest twórcą przyszłości. Jest jednak jeszcze inna koncepcja, przeciwstawna przyczynowości. Jest nią Telos, czyli założenie istnienie celu, spełnienia. Tutaj to cel niejako zasysa wydarzenia w swoją stronę, życie przestaje być nieukierunkowanym ciągiem epizodów, a staje się serią wydarzeń zmierzających ku określonemu celowi. Telos nie zadaje pytania :”co było przyczyną?” lecz:”co jest celem?”. Coś się dzieje ze względu na coś. Jest w tym wszystkim nowy element – intencja, zamysł. Nie należy tego jednak wiązać z twardym determinizmem. To raczej delikatne potrącanie, szturchanie czy popychanie we właściwą stronę. Najodpowiedniejszym przykładem byłoby porównanie do statku kosmicznego naprowadzanego na kurs seriami krótkich impulsów korekcyjnych. Ale, w dużej mierze to ty decydujesz jak dotrzeć do mety. Co prawda, twoja wolność jest ograniczona postronkiem trzymanym ręką przeznaczenia, ale wystarczająco długim, by poczuć się współtwórcą własnej historii. Nieraz jest to ślepy traf, nieraz loteria prób i błędów, a czasem świadomy wybór. Na podobnych zasadach pewnie działa spirala ewolucji, pozostawiając na pastwę losu haniebne ślady swych pomyłek, by bezzasadnym kaprysem obdarzyć przywilejem życiem inne formy. Cel – w tym wypadku jest nim rozwój – pozostaje jednak niezmienny. To właśnie Telos/Los zdaje się być siła sprawczą ewolucji, to on spowodował, że w przeciągu zaledwie paru miliardów lat luźne związki białka ewoluowały do postaci samoświadomego ssaka z grupy naczelnych – Homo Sapiens. Czy byłoby to możliwe poprzez przypadkowy dobór naturalny?
Kto lub co zatem wyznacza te misje? Kto lub co sprawia, że tym wyrokom musimy się bezapelacyjnie poddać?
To potężna Ananke. Bogini Przeznaczenia, konieczności i nieuchronności losu, to fatum wiszące niczym miecz Demoklesa nad każdym z nas. To jej wyroki decydują o wejściu na arenę zdarzeń, jak i o jej opuszczeniu. Ona też zatwierdza misję, która jest nam wyznaczona.
Jaką rolę więc ma odegrać w tym kosmicznym spektaklu człowiek – ten łącznik zawieszony pomiędzy zwierzęciem a Bogiem? Wydaje się absurdalnym przekonanie o wyjątkowości człowieka .Jednak gdy spojrzeć na to z pozycji obserwatora rola ta wydaje się oczywistą. Samoświadomość nie tylko pozwala człowiekowi oświetlić mroki nieświadomości spowijające Ziemie, nadać jej teleologiczne znaczenie ale też dostrzec wszechogarniający strumień świadomości wypełniający Wszechświat. Zrozumieć, że te same boskie emanacje, które przenikają przez ciało człowieka płyną również przez dalekie galaktyki, bezdenne oceany i niebosiężne góry. Jesteśmy nierozerwalnie związani z otaczającym nas światem form, stanowimy jego integralną część. Od ciała ,przez umysł do ducha to procesy ewolucyjnego wzrostu , które zdają się być Przeznaczeniem.


piątek, 26 stycznia 2018

Dzień świstaka

Odradzające się w obecnym czasie nacjonalizmy i nastroje ksenofobiczne podsycane umiejętnie przez rządzących i podległe im media źle rokują i każą się głęboko zastanowić nad celem takich działań. Świadome spychanie narodu w mroki średniowiecza jest programowym orężem w kształtowaniu światopoglądów polaków, otumanianiu ich i utrzymaniu w poczuciu zagrożenia by czynić z nich spolegliwą,bezwolną masę. Obraz oblężonej twierdzy już zakotwiczył na dobre w świadomości co widać w sondażach i klimacie społecznym. Budujemy coraz wyższe mury , palimy ostatnie mosty za sobą ,izolujemy się coraz bardziej…co jest powodem takich zachowań.? Dlaczego decydujemy się tkwić w tym jednorodnym etnicznie kraju ? Dlaczego naród , ojczyzna stanowią dla nas najwyższą wartość? Dlaczego planetę całą przecina gęsta sieć zasieków, granic chroniących poszczególne narody przed innymi narodami?
Etnocentryzm - bo tak właśnie nazywamy dominującą dziś na świecie postawę – jest z racjonalnego punktu widzenia dość prymitywną formą postrzegania świata. Jego narodzin można doszukiwać się w epoce neolitu gdzie drobne grupy spokrewnionych osób postanowili prowadzić wspólną gospodarkę. Przez te wszystkie tysiące lat mentalność ludzi nie ewoluowała nawet o jotę. Co prawda małe grupy rozrosły się do wielomilionowych narodów, związki obronne zastąpiły uzbrojone po zęby armie a małych lokalnych bożków zastąpił jeden jedynie prawdziwy Bóg Wszechmogący. Nastąpił jedynie potężny skok cywilizacyjny natomiast wewnątrz nadal pozostaliśmy prymitywami. Z tą samą brutalnością mordujemy i tępimy na rozmaite sposoby innych tylko dlatego ,że nie przynależą do naszego plemienia ,wyznają inną religię lub hołdują innym wartościom. Wydaje się, że z bliżej nie znanych powodów ewolucja tę sferę ludzkiej aktywności omijała szerokim łukiem. Przywiązanie do tych mitycznych wartości jest zastanawiające, zważywszy ,że większość wojen i podbojów była i jest wynikiem i skutkiem właśnie etnocentryzmu.
A wydawałoby się, że wraz z pierwszym człowiekiem , który ujrzy Ziemię z Kosmosu nastąpi przewartościowanie naszych postaw życiowych. Przecież z tej nowej perspektywy ta niewielka planeta przemierzająca bezmiar Wszechświata stanowi nasz wspólny dom, naszą jedyną ojczyznę a istoty ją zamieszkujące to dosłownie nasi bracia i siostry. Granice i podziały istnieją jedynie w naszych zalęknionych umysłach. Nie istnieją one dla ptaków wędrownych, zanieczyszczonego powietrza czy internetu. Nie zna ich muzyka ani sztuka. Nie zna bo przecież są to sztuczne podziały, fizycznie nie istniejące….Tkwiąc w iluzorycznym przekonaniu,że umacnianie granic uchroni nas przed zagrożeniem odbiera nam możliwość,szansę by podążać ścieżką rozwoju ku światu bez plemiennych wojen, rasistowskich podziałów i totalitaryzmów. Nie mam złudzeń, że przestawienie się na nowy punkt widzenia dokona się natychmiast lecz im wcześniej zagości on w naszych głowach i sercach tym szybciej wyrwiemy się z zaklętego „Dnia Świstaka”, kręgu bezsensownej powtarzalności.
Z różnych badań nad świadomością wynika że jedynie 10 – 15 % populacji ludzi tzw. „cywilizowanych” wspięło się na wyższy poziom świadomości - światocentryzm. Tu już nie chodzi tylko o dobro moje , mojej grupy czy mojego narodu , tu chodzi o dobra i sprawiedliwość dla wszystkich ludzi bez względu na rasę i wyznanie. Ten najbardziej z etycznych i współodczuwających więź ze światem postaw uwalnia od zewnętrznych nacisków i skłania do wewnętrznej potrzeby dzielenia się, pomocy osobom słabszym, uboższym. Reszta nadal grzęźnie w epoce klanowości, epoce krwawych rzezi, czystek etnicznych i krucjat religijnych. Dodatkowym spowalniaczem są wielkie religie a raczej poziom ,który sobą reprezentują. Bo tak jak istnieją poziomy rozwoju świadomości człowieka , tak samo każda z religii posiada swój dominujący poziom i jak łatwo się domyśleć tym poziomem jest etnocentryzm. Sprowadza się on do tego, że nasz Bóg, nasz naród, nasza rasa jest najważniejsza i ma szczególne posłannictwo by podporządkowywać sobie innych lub niszczyć
ich bez skrupułów . Każda religia prezentujące poziom etnocentryczny jest z natury swej orędownikiem Dżihadu. KAŻDA… Oczywiście formy i poziom agresji mogą być różne ,od łagodnego nagabywania , nakłaniania po ekstremizm. W zasadzie większość wojen , aktów ludobójstwa czy ataków terrorystycznych swe przyczyny ma w etnocentryźmie. Święta Wojna jest wpisana w w jego naturę, jest jej nieodłącznym elementem. Od kiedy hasło typu : „Bóg ,Honor , Ojczyzna „, Gott mit uns” zaczęło pojawiać się na sztandarach automatycznie zyskało rangę świętości. W imię tych wartości mamy zatem prawo ,ba , nawet obowiązek oddać życie własne jak i pozbawiać życia innych .
Istnieje jednak w ludziach potrzeba skupiania się wokół wspólnych idei, zapatrywać i tradycji ,potrzeba pewnej elitarności, wyjątkowości i chęć odróżniania się. Państwa narodowe posiadające własny język, własne tradycje , obyczaje i historię zaspokajały te potrzeby. Jeśli więc nie one to co w zamian ? Jest takie piękne określenie wywodzące się z języka niemieckiego Heimat – Mała Ojczyzna. Jest to umowny obszar skupiający ludzi o podobnych światopoglądach , tradycjach, mających z sobą wiele wspólnego. Te małe enklawy nie posiadają granic, wojska ani rządów a przynależność do nich jest wolnym wyborem każdego człowieka. Tego typu związki są już dość popularne w Europie i stanowią doskonałą alternatywę dla obciążonych trudną historią i wewnętrznymi sporami państw. Z racji wyznawanych poglądów nie należę do grona jakiś szczególnie oddanych patriotów w ogólnym rozumieniu tego słowa jednak przekonuje mnie inna jego forma - patriotyzm lokalny. „Wspieranie własnego Szeryfa” ma sens bo w sposób bezpośredni przyczynia się do propagowania rodzimych walorów i wzrostu zamożności lokalnej społeczności. Równie ważnym jednak jest tam brak odniesień politycznych i historycznych, rozgrzebywania ran, koszulek z orłem lub krwawym śladem po faszystowskiej kuli. Taki patriotyzm zostawiam Prawdziwym Polakom.

Pisząc powyższy słowa,opisując moje wewnętrzne przekonanie zdałem sobie sprawę ,że czynię to wbrew oficjalnie propagowanej polityce zamkniętych drzwi, nacjonalistycznym trendom, na przekór wszystkich tym ruchom rasistowskim i ksenofobicznym ,które sprowadzają nas do roli zastraszonych i zagubionych prowincjonalnych mieszkańców Europy. Jeśli zaś mamy ambicję wyjść poza te sztywne ramy i wziąć udział w tworzeniu nowej rzeczywistości zróbmy to.. .mimo wszystko. Większość nie zawsze ma rację.

niedziela, 21 stycznia 2018

Hydra

         System polityczny, w którym przyszło nam obecnie żyć można by nazwać Katolickim Narodowym Socjalizmem. Jako człowiek o poglądach lewicowych mam pewne zrozumienia dla socjalnych poczynań rządzących, jednak pozostałe dwa człony tj. „katolicki i narodowy”, a już szczególnie ich mariaż przyprawiają mnie o gęsią skórkę i siódme poty.
Rozglądając się wokół widzę rozliczne szczerby w dotąd zwartych szeregach demokratów. Coraz liczniej zasilają oni obóz pisowski, coraz częściej przebąkują o dobrym kursie,naprawie Rzeczpospolitej itp. Dlatego też w dalszej części będę używał pierwszej osoby liczby mnogiej, formy MY dla określenia dominującej postawy rodaków, co jeszcze może nie być prawdą lecz z czasem nią się może niestety stać.
Będąc zadowolonymi z poprawiającej się sytuacji ekonomicznej nie zwracamy uwagi (lub widzieć nie chcemy),że równolegle z nią następują powolne kształtowanie naszych postaw w kierunku narodowego socjalizmu. Niezauważalnie obsuwamy się w otchłań faszyzmu i szowinizmu. Już nawet nie zauważamy,że nasze horyzonty myślowe zostały odpowiednio przycięte i dopasowane do potrzeb nowej doktryny. Karmieni codzienną dawką propagandowej papki z coraz większą wyrozumiałością akceptujemy ksenofobiczne hasła i rasistowskie wybryki. Coraz chętniej oddajemy przyzwoitość za przywileje, za „pincet plus”, za obietnice lepszej przyszłości. Jakże tanio można dziś kupić przychylność. Zapatrzeni w przynętę nie dostrzegamy haczyka. Pisowska strategia podsypywania ziaren przynosi rezultaty. Jesteśmy źle wyedukowani, nasza wiedzę o świecie czerpiemy z tabloidów i rządowej telewizji. Stąd tak łatwo nas omamić, wcisnąć każdy kit.
Pomimo całego tego patetycznego zadęcia mediów o odnowie moralnej coraz bardziej chamiejemy, nasz język parszywieje a sami stajemy się nieczuli na niedole innych ,coraz bardziej odwracamy się od spraw ważnych dla świata lecz nas bezpośrednio niedotyczących.
Coraz więcej w nas z Polaka coraz mniej z Europejczyka. Wstajemy z kolan. W odwecie za lata upokorzeń nurzamy się teraz we własnym samozadowoleniu, wywyższamy się depcząc godność innych .Coraz częściej patriotyzm sprowadza się do pogardy dla słabszych, poniżania biedniejszych i napiętnowania inaczej ( lub w ogóle) myślących.
Polska brunatnieje - staje się siedliskiem narodowych obsesji, butwieje pod stertami wygrzebywanych kości, grzęźnie w błocie ideologicznych krętactw.
Przesadzam ?
Jeszcze nie tak dawno temu zakapturzeni bojówkarze prowokowali starcia z uczestnikami Marszu Niepodległości. Dzisiaj to oni stanowią główny jego trzon a zalęknieni przechodnie chyłkiem przemykają ulicami. A to przecież dopiero początek...
Nie bez powodu narzucają się porównania z Niemcami lat 30-tych. Tam również z miłości do ojczyzny i pogardy do obcych naród zaprzedał się szaleńcom i ich obłąkańczym rojeniom.

A gdy już przebudziwszy się ujrzymy krwawą poświatę na horyzoncie to nie będzie wschodzące Słońce ,to będzie łuna z tysięcy rac – zwiastunka mrocznych czasów.

piątek, 19 stycznia 2018

Zerwana więź

        





            Zdarza się czasem, że coś się kończy zanim się na dobre zacznie. Jak pisklę wyrzucone z gniazda czy sczerniałe kwietniowym przymrozkiem kwiaty jabłoni tak relację pomiędzy ludźmi ulegają nagłym zapaściom, obumierają bez wyraźnej przyczyny, zanikają nim osiągną swe apogeum.
Wiejąca arktycznym mrozem nicość rozwiera ohydna paszczę i połyka niczym Saturn swe ledwo narodzone dzieci. Nie sposób pogodzić się z taką nonszalancją ,zrozumieć istotę tej okrutnej bezduszności losu. Czy te wszystkie bezsensowne zdawałoby się sytuacje musiały się zdarzyć by ukazać lichość naszych chceń, obnażyć naszą bezsilność w starciu z przeznaczeniem? Może to miała być jedna z wielu lekcji pokory , może jedyna szansa zrozumienia mądrości tam zawartej?
Goniąc przez życie w poszukiwaniu ukojenia dla spragnionej duszy łatwo zabrnąć czasem w ślepy zaułek, sytuację bez wyjścia , litą skąłę lub przepaść bezdenną uniemożliwiającą dalszą wędrówkę. Włożony wysiłek okazuje się próżny a plany spełzły na niczym, zapadły się w sobie, sczezły . Trzeba wtedy przełknąć gorycz porażki i upokorzony wrócić po własnych śladach. To ,co jeszcze przed chwilą wydawało się być szczęśliwym trafem teraz jawi się jako ironia losu, kiepski żart. Jednak nie będzie to czas stracony gdyż jedna porażka więcej uczy niż seria sukcesów. Tak zwana mądrość życiowa swymi korzeniami czerpie z gorzkich pokładów klęsk i upokorzeń. Sukces jest jak narkotyk – obdarza iluzorycznym poczuciem szczęścia ale uzależnia i zniewala.
Porażka natomiast wskazuje miejsce w szyku nadymanemu ego, uczy pokory i hańby odwrotu.
Jej bolesne nauki znaczone szpetnymi bliznami nie pozwalają zapomnieć. Może więc to jest odpowiedzią na dręczące pytanie? Może to jeden z powodów, dla którego brutalnym zrządzeniem losu coś się urywa, nić wzajemnych powiazań pęka nie dając szansy na ciąg dalszy? Misja dobiegła końca....



środa, 17 stycznia 2018

Anioł

  Każdy wiek ma swoje wyzwania. Okres buntu przynależny jest młodości. Ja jednak byłem zbyt oniemiały i zdezorientowany by stawiać opór. Sprzeciw wybuchł ze zdwojoną siłą, gdy mój ociężały umysł przebił się przez pola propagandowych bzdur, teologicznych mrzonek i obyczajowych meandrów. Znalazłem się na ziemi dziewiczej niczym odkrywca oszołomiony skalą możliwości. Rozpocząłem żmudny proces kształtowania świata na wzór i podobieństwo swoje.
Moje opóźnienie w rozwoju sprawiło,że odstawałem od reszty. Moi rówieśnicy zaczęli już wskakiwać w buty rodziców, zakładać rodziny, wychowywać dzieci.
Dalszą konsekwencją tych działań były turbulencje jakie wywoływałem swa postawą w otoczeniu. Znudzone monotonią twarze ludzi, otępiały przewidywalnością zdarzeń wzrok nagle zaczynał iskrzyć zaciekawieniem i ekscytacją. „Porąbało go?,coś z nim nie tegez?”- pytały zaniepokojone oczy. Były to być może pierwsze od tygodni przejawy refleksji, zainteresowaniem drugim człowiekiem.
Bo czasem warto wyskoczyć z kolein codzienności i unieść się ponad rutynę. Niczym skowronek zawisnąć tak nad jakąś łąką kwietną, sadem brzemiennym....Oczywiście, nie każda taka eskapada musi kończyć się sukcesem. Często lądowanie bywa bolesne, wśród ciernistych krzaczorów lub rumoszu skalnego. Jednak nawet wówczas możesz mieć nadzieję, że zabłąkany anioł świetlisty wybawi cię szczęśliwie z opresji, przytuli do pulchnej piersi i wypowie głosem słodkim jak lukrecja: „ Och, ty mój głuponiu, czy nie lepiej było kroczyć dumnie jak inni promenadą w stronę zachodzącego słońca?”


- NIE....

wtorek, 16 stycznia 2018

Sfery tajemne

   Są takie sfery tajemne,gdzie człowiek niech nie śmie zaglądać. Tam dojrzewa i krystalizuje się przeznaczenie. Tam, w kipiących wrzątkiem kadziach ważą się ludzkie losy, ich ostateczny kształt i wymiar. Tam puste formy wypełniają się treścią a pozbawione dotąd życia skorupy ożywają,rozpoznają się nawzajem i kontynuują przerwane niegdyś dialogi. Kontinuum ducha...śmierć nie jest tu żadną przeszkodą,to zaledwie antrakt pomiędzy aktami To tylko czas potrzebny na zmianę dekoracji, przywdzianie nowych masek ,to wciąż nowe kreacje w starych obsadach. Dialog musi trwać wbrew czasowi,wbrew materii...musi wybrzmieć do ostatniego słowa ,ostatniej sylaby. Przeznaczenie to proces dopełniania się boskich planów, to bezczasowy i bezcielesny akt twórczy i choć odbywa się w strumieniu czasu i korowodzie cielesnych emanacji jest procesem całkowicie duchowym. Materia z całą swą wielością form jest tylko sceną ,na której odbywa się dramatyczny proces zbierania doświadczeń, doskonalenia i wzrostu dusz. Człowiek, z całym swym patosem i dziedzictwem, jest tylko jednym, małym epizodem jakim los mu wyznaczył do odegrania.. Tyle i aż tyle zarazem....

czwartek, 11 stycznia 2018

Kwestia wiary

       



Rok 1990. Kończę pracę przy konserwacji ołtarza w kościele św. Michała w Dobromierzu. Po dwuletnich zmaganiach z materia czuję zmęczenie. Z uwagi na nadchodzące przymrozki decyduję się pracować przez najbliższy tydzień do późnych godzin nocnych. Zaczynam zaraz po święcie, w Dzień Zaduszny. Opustoszały kościół usadowiony jest na wzgórzu, otoczony starym cmentarzem graniczącym bezpośrednio z przedchrześcijańskim grodziskiem. Do tego porywisty wicher uderzający z całą furią w wiekowe mury, strugi deszczu bębniące o maswerkowe witraże i niemal realne odczucie,że Coś mnie bacznie obserwuje. Jedynym łącznikiem ze światem jest targana wiatrem linia energetyczna zasilająca moje migoczące kapryśnie halogeny. Sceneria jak z kiepskiego horroru klasy C. Jestem jedyną ludzką istotą w tym tyglu bytów wszelakich... Ujmując prościej : nie było to miłe ale bardzo osobliwe i pouczające doświadczenie. Być może to tylko wylękniona wyobraźnia, może to naturalne dźwięki i odgłosy w nienaturalnym otoczeniu sprawiły ,że przeżyłem więcej niż bym pragnął. Tyle wstępu.
Prawdziwa wiara nie potrzebuje dowodów a wiara w duchy tym bardziej, choć one same są innego zdania ;). Tego, że wszyscy bez wyjątku wierzymy również nie trzeba udowadniać. Kwestią jest jedynie to ,w co wierzymy. Wydaje się, że im człowiek żyje bliżej natury tym jego świat bardziej jest wypełniony istotami niematerialnymi, magicznymi i nierealnymi z naszego punktu widzenia. Jednak nie ma to nic wspólnego ze stopniem ucywilizowania bo przecież większość cywilizowanych Islandczyków deklaruję wiarę w Elfy a rządowe agendy biorą poważnie pod uwagę potrzeby tych mitycznych osobników. Oczywiście, nie przeszkadza to potomkom Wikingów wierzyć jednocześnie w Teorię Wielkiego Wybuchu lub Kwantową. My natomiast, ludzie odcięci od naturalnych korzeni również wierzymy, tyle,że już tylko w paradygmaty naukowe. Paradygmat, czyli obowiazujacy sposób postrzegania rzeczywistości ustalany jest poprzez konsensus, porozumienie grona wybitnych naukowców.”Obowiazujący”czyli przyjmujący dane ustalenia jako najbliższe prawdzie. W obecnym wydaniu wyklucza on istnienie duchowego wymiaru Wszechświata. Nie znaczy to oczywiście,że ten wymiar nie istnieje, a jedynie to ,że nie mieści się w ramach przyjętych założeń. Może dlatego łatwiej nam uwierzyć słowom fizyków dowodzących istnienia Czarnych Dziur czy antymaterii niż mistykom wieszczących istnienie Anioła Stróża czy życiu w innych wymiarach. A przecież oba te twierdzenia są przyjmowane na wiarę. Pomijam fakt,że jednak łatwiej doświadczyć istnienia duchów niż Czarnych Dziur. W zasadzie wszystko ,co uznajemy za rzeczywistość jest tylko naszym o niej wyobrażeniem. Przyjmując jakiś paradygmat upodobniamy się do dalekowidza w „okularach do czytania” na nosie. Doskonale widać wówczas świat liter i innych pobliskich przedmiotów, jednak dalsze plany staja się zamglone i nieostre a przez to mniej ważne a czasem wręcz nieistotne. Warto to sobie uzmysłowić, gdy zafascynowani wizją nowej nauki dobrowolnie rezygnujemy z całego spektrum zjawisk oferowanych przez Wszechświat.

Gdy nie wiesz jak się zachować, zachowuj się jak Wiking